„Upiorna opowieść” - Peter Straub. Wydawnictwo Vesper.
„Upiorna opowieść” - Peter Straub

Różne są postacie grozy. Jest horror nadnaturalny, którego przedstawicielem jest mój ulubiony pisarz gatunku Howard Phillips Lovecraft, jest horror gotycki (w zasadzie wszystko Allana Edgara Poe), horror zombie (przede wszystkim „World War Z” Maxa Brooksa, slasher (na ogół grupę studentów amerykańskich zarzyna w lesie rodzina psychopatów i kanibali), gore (czyli po angielsku: posoka, ze względu na hektolitry przelanej krwi) itd., itd.

W tej wielości jest jeden gatunek szczególnie ukochany przez czytelników. Ten gatunek to Stephen King.

Teraz czas na herezję. Nie lubię powieści Kinga. Są moim zdaniem rozwlekłe i nudne jak stan Maine, w którym pisarz mieszka, i w którym osadza akcję większości swoich utworów. Gwoli sprawiedliwości muszę dodać, że King bywa też genialny w dwóch odsłonach: jako twórca opowiadań (nowela „Ballada o celnym strzale” to arcydzieło) i jako swoje pisarskie alter ego czyli Richard Bachman (wydana pod tym pseudonimem w 1979 powieść „Wielki marsz” jest znakomita).

Na szczęście jest ktoś lepszy od Kinga w tym specyficznym gatunku horroru, w którym w banalną małomiasteczkową rzeczywistość spokojnych i w gruncie rzeczy dobrych ludzi (oczywiście mających swoje mroczne sekrety) wkracza zło w czystej postaci, doprowadzając do apokalipsy i obowiązkowego finałowego katharsis. Ten ktoś to Peter Straub (nic dziwnego, że Król zaprosił już w 1984 roku Strauba do wspólnego napisania powieści „Talizman”). Straub bywa bowiem naprawdę straszny, tam gdzie King przynudza.

Oto w małym i sennym miasteczku Milburn działa od lat mini stowarzyszenie. Grupka wiekowych dżentelmenów spotyka się co tydzień po to by opowiadać sobie straszne lub przynajmniej dziwne historie. Jedna z tych historii przydarzyła się im dawno temu i została, wydawać by się mogło, skutecznie wyparta z pamięci. Ale ponieważ za wszystko trzeba kiedyś zapłacić do miasteczka wraca groza w czystej postaci domagając się od starszych panów sprawiedliwości…

Czyta się „Upiorną opowieść” jednym tchem, delektując się majstersztykiem konstrukcyjnym, w którym wywoływane co kilka stron nowe wątki w cudowny sposób splatają się w całość w końcówce książki. No i najważniejsze. W kilku miejscach powieści u czytelnika pojawia się gęsia skórka. A przecież o to w gruncie rzeczy chodzi w horrorze, czyż nie?

Tomasz Ogonowski