„Diabeł Urubu” - Marlon James. Wydawnictwo Literackie.
„Diabeł Urubu” - Marlon James

W tym miesiącu piekło i szatani w różnych odmianach. Tym razem egzotycznie. I obrazoburczo. Debiut Jamesa został odrzucony – uwaga! – przez 70 wydawnictw. Nic dziwnego – książka aż kipi od opisów seksu i brutalnej przemocy. Ale Boże broń (nomen omen) nie jest czytadłem dla podniecających się tanią erotyką gospodyń domowych. To literatura z krwi i kości. Jamajczyk Marlon James jest świetnym pisarzem, a jego – zawsze dziejące się na wyspie, z której pochodzi – książki to pozycje z najwyższej półki. Zasłynął co prawda książką „Krótka historia siedmiu zabójstw”, za którą dostał Nagrodę Bookera, ale moim zdaniem „Diabeł Urubu” w niczym jej nie ustępuje. Oto do Gibbeah, zapadłej dziury gdzieś na jamajskiej prowincji trafia nikt nie wie skąd i w jaki sposób nowy pastor, który ma zastąpić na tym stanowisku skończonego alkoholika Hectora Bligha, którego mieszkańcy wioski tytułują wielce wymownym pseudonimem: Rum Kaznodziej. Nowy pastor każe się nazywać Apostoł York, co powinno być sygnałem ostrzegawczym dla wiernych. Ale dla stęsknionych za charyzmą, której pijak Bligh nie ma ani krztyny mieszkańcy wioski przyjmują Yorka z otwartymi ramionami. Aż za bardzo otwartymi. Wkrótce York pociągnie ich za sobą na samo dno szaleństwa i krwawej przemocy… Jedyną nadzieją na ratunek dla wioski okaże się mocny swoją słabością Rum Kaznodziej.

Jest „Diabeł Urubu” przypowieścią o uniwersalnych cechach ludzkich: naiwności, szaleństwie, skłonności do ślepego poddawania się fałszywym autorytetom. A wszystko to podlane gęstym, ekstatycznym i niezwykłym językiem Marlona Jamesa. Jest bowiem James mistrzem słowa. Oto próbka jego unikalnego stylu: „Kiedy Apostoł wypowiadał słowo, słowo słodkie, ścigane grzmotem organów i chóralnym „amen”, podskakiwał i i rozpościerał szeroko ręce. Pot tryskał mu z palców, skrapiając kobiety w pierwszym rzędzie, które widziały w tym błogosławieństwo”. Czyta się jednym tchem. Gorąco polecam!

Tomasz Ogonowski